(…) Na tory wiodące ku zatraceniu wjechałem i ja. Rozpędzałem się coraz bardziej, wierząc, że to ja jestem maszynistą, który potrafi sprawnie nawigować tym składem. Było co ciągnąć, bo co i rusz doczepiałem nowe wagony grzechu. Aż wreszcie zatrzymałem się na takiej stacji, na której czekała kobieta, spełniająca – jak mi się wydawało – wszystkie moje marzenia i oczekiwania.


Atrakcyjna, inteligentna, z podobnym poczuciem humoru. I, co najważniejsze, czuła, wyrozumiała, nigdy nienarzekająca. Wpadłem w ten romans po uszy. Przestało się liczyć cokolwiek innego. Świat wokół zawirował, a ja zatraciłem zdolność logicznego rozumowania. Czerwona lampka nie zapaliła mi się ani na wieść o ciąży, która ponoć nie miała się prawa zdarzyć, ani na ostrzeżenia przyjaciół obserwujących sytuację z boku. Byłem w totalnym amoku.
Tymczasem sytuacja wymuszała coraz poważniejsze deklaracje. Skoro i po jednej, i po drugiej stronie były już dzieci, zobowiązania zaczynały się piętrzyć. Oczekiwania również. Czułem, że trzeba wreszcie podjąć decyzję, co dalej. Docierało do mnie, że siedząc okrakiem na płocie, krzywdzę obie strony. I że na jedną ze stron trzeba wreszcie zeskoczyć. Ale wybór nie był wcale prosty. Rozważałem setki „za” i „przeciw”, odbyłem dziesiątki rozmów z przyjaciółmi, znajomymi i rodziną, a jednak nikt nie potrafił wskazać rozwiązania, które by mnie jednoznacznie przekonało. Świadomość, że tylko ja muszę dokonać tego wyboru, przytłaczała mnie i przerastała. Już nie było tego maszynisty, który sam decydował, dokąd jechać. Kolorowe obrazki migające wcześniej zza szyby rozpędzonego pociągu nagle straciły wesołe barwy. Zapanowała szarość i pustka. I dławiące poczucie beznadziei. A z nim – bezradność i strach.
Było mi już wszystko jedno, co się ze mną stanie. (…)

 


Więcej przeczytasz w najnowszym numerze kwartalnika PASTORES 103 (2) Wiosna 2024.


Pastores poleca