Już sam tytuł encykliki papieża Franciszka Laudato si’, poświęconej „trosce o wspólny dom”, przywiódł mi na pamięć jedną z ostatnich moich lektur, jaką była książka kanadyjsko-amerykańskiego architekta o polskich korzeniach pt. Dom. Krótka historia idei. Można by pokusić się o stwierdzenie, że historia idei domu to opowieść o poszukiwaniu komfortu, który wcale nie musi być wyrazem egoizmu, ale przejawem zdrowego myślenia o sobie i o innych. Warto w tym miejscu odwołać się do etymologii słowa, wskazującej na to, co podtrzymuje, dodaje siły, otuchy, daje poczucie pokoju, bezpieczeństwa, odpoczynku, słusznej miary, służąc dobremu samopoczuciu. W tak rozumianym komforcie nie będzie chodziło o ulotne doznanie wygody i galanterii, ale raczej o doświadczenie, z którego człowiek wychodzi umocniony, wsparty, pocieszony. Warto tu zacytować choćby ostatni paragraf wspomnianej książki: „Chyba wystarczy uświadomić sobie, że na komfort w domu składa się wiele czynników – wygoda, przydatność, nieskrępowanie, przyjemność, swojskość, intymność i prywatność – które się sumują; o reszcie decyduje zdrowy rozsądek. Większość ludzi – «Mogę nie wiedzieć, dlaczego coś lubię, ale dobrze wiem, co lubię» – rozpoznaje komfort, kiedy go doświadcza. To rozpoznanie składa się z mieszaniny uczuć – wiele z nich jest nieświadomych – nie tylko fizycznych, ale również emocjonalnych i intelektualnych, co czyni komfort niemożliwym do wytłumaczenia i zmierzenia. Nie staje się on jednak przez to mniej realny. Powinniśmy dać odpór nieprecyzyjnym definicjom proponowanym nam przez inżynierów i architektów. Dobre samopoczucie w domu jest zbyt ważne, żeby je powierzać fachowcom; jest to jak zawsze sprawa rodziny i jednostki. Musimy ponownie odkryć dla siebie tajemnicę komfortu, bo bez niego nasze domy rzeczywiście staną się maszynami do mieszkania”. (…)