W opisach ewangelicznych lęk nie pojawia się jako element dominujący[1]. Jezus z Nazaretu nie ma lękliwego temperamentu. Jest człowiekiem, który wie, skąd przyszedł i dokąd idzie (por. J 8,14). Działając i przemawiając w sposób niezwykle osobisty (por. Mk 12,22-27), wypełnia swe posłannictwo ze zdumiewającą pewnością. Jest ona tym większa, że opiera się na zupełnej bezinteresowności i pełnej gotowości spełniania pragnień Boga. W swych kontaktach z innymi Jezus nie odczuwa potrzeby tworzenia barier, aby się za nimi chronić, lecz przeciwnie, wykazuje bezgraniczną otwartość. U tych, którzy do Niego przychodzą, budzi wiarę. Uwalnia ich od strachu. Nie onieśmiela Go żadna krytyka, żadna groźba, żaden sprzeciw. Gdy Jego położenie staje się dramatyczne, nie waha się stawić temu czoło. W drodze do Jerozolimy wyprzedza innych, podczas gdy ci, którzy za Nim podążają, są zatrwożeni (por. Mk 10,32). Wyczuwa się w Nim niezwykłą niezłomność duchową.
Czy Jezus mógł doświadczać lęku? Moglibyśmy przypuszczać, że nie, zwłaszcza gdy pomyślimy o tej niepowtarzalnej więzi z Ojcem, stanowiącej jakby jądro Jego istoty, więzi, która ciągle przejawiała się w Jego słowach i czynach. Jak Syn Boży, żyjący w trwałym zjednoczeniu z Ojcem, mógłby paść ofiarą lęku? Ewangelia nie potwierdza takiego sposobu rozumowania. Jednak obok najróżnorodniejszych ludzkich emocji – litości i podziwu, radości i wzburzenia – Jezus doświadczał w swym ziemskim życiu także chwil lęku. Bez wątpienia to właśnie sprawia, że jest On nam tak bardzo bliski.
„Dusza moja doznała lęku” (J 12,27)
Lęk nie był oszczędzony prorokom Izraela. Ich misja wydawała się im zbyt wielkim ciężarem. Już Mojżesz, od pierwszych chwil swego powołania, próbuje dowieść swej niemocy (por. Wj 3,11; 4,10-14), Izajasz woła: „Biada mi! Jestem zgubiony!” (Iz 6,5), Jeremiasz zaś usiłuje się wymigać od misji (por. Jr 1,6). Z ust Jezusa nie padały podobne słowa, ale nie wynika z tego, że Jego los był odmienny od losu proroków. Dla Niego, tak samo jak dla nich, służba łączy się ze straszliwym napięciem wewnętrznym, ponieważ czyni Go „Mężem skargi i niezgody dla całego kraju” (Jr 15,10), „znakiem sprzeciwu” (Łk 2,34). Jego nauczanie budzi coraz gwałtowniejszy sprzeciw, a więc wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego: zamiast jedności – podział (por. Mt 23,37; Łk 12,52), zamiast zapowiadanego szczęścia (por. Łk 4,17-21) – nieuchronne zniszczenie (por. Łk 19,43-44). Wszystko to sprawia, że Jezus płacze (por. Łk 19,41).
Jezus przewiduje, że Jego koniec będzie podobny do tego, jaki spotkał proroków (por. Łk 13,33-34). Wie, że Jego życie jest w niebezpieczeństwie. Mimo to nadal wypełnia swe dzieło, ale jedno słowo odsłania stan Jego duszy: „Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie!” (Łk 12,50). Słowa te wyrażają lęk, lecz mają wydźwięk pozytywny. Nie chodzi o rozpacz człowieka znajdującego się w ślepym zaułku. Ta ciężka próba stanowi część misji, ma swą wartość: Jezus nie tonie, lecz otrzymuje „chrzest”. Dlatego jej bliskość nie wywołuje odruchu ucieczki, lecz raczej wewnętrzne napięcie. Jezusowi bowiem spieszno znaleźć się u kresu trudnego przejścia i do końca wypełnić swe posłannictwo.
W miarę jak zbliża się niebezpieczeństwo, napięcie rośnie. Ewangelia św. Jana kilkakrotnie wskazuje na duchową udrękę Jezusa. Traci On pogodę ducha. Po raz pierwszy dzieje się to wówczas, gdy przychodzi na grób Łazarza. Śmierć przyjaciela wywołała w duszy Jezusa wielkie strapienie. Wzruszył się On w duchu i rozrzewnił (por. J 11,33). Nieco później, gdy niektórzy poganie zabiegali o to, by Go ujrzeć, wypowiada prorocze słowa: tylko dzięki ofierze z Jego życia apostolstwo może być owocne (por. J 12,20-25). Perspektywa ta na nowo wywołuje wewnętrzną udrękę: „Teraz dusza moja doznała lęku” (J 12,27). Wreszcie w czasie Ostatniej Wieczerzy, gdy konkretyzują się okoliczności dramatu i Jezus mówi z pewnością o tym, że wkrótce wyda Go jeden ze swoich, Jego dusza doznaje głębokiego wzruszenia (por. J 13,21).
„Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (Mk 14,33)
W Ewangeliach synoptycznych nie znajdujemy podobnego zapisu, jednak mówią one także o lęku i załamaniu. Jezus uprzedził swoich uczniów o nieuchronnie zbliżającym się cierpieniu. Przewidział, że będzie ono dla nich nie do zniesienia, a Piotr nawet się Go zaprze (por. Mt 26,31-35; Mk 14,27-31; Łk 22,31-38). Po przybyciu do miejsca zwanego Getsemani, Jezus zaczyna drżeć i odczuwać trwogę. Ogarnia Go śmiertelny smutek: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (por. Mk 14,33-34; Mt 26,37-38). „Pogrążony w udręce (...) modlił się, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię” (Łk 22,44). On, który do tej pory był dla wszystkich wsparciem, teraz zdaje się żebrać o wsparcie kilku swych uczniów: „Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną!” (Mt 26,38; Mk 14,34).
Załamanie nie trwa długo. Gdy przybywa wrogo usposobiona zgraja, Jezus nie leży już twarzą do ziemi, lecz stoi. Podczas procesu pozostaje nieugięty. Jednak według relacji Ewangelistów Mateusza i Marka, Jezus, w chwili śmierci na krzyżu, zawołał donośnym głosem: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46; Mk 15,34). Są to słowa psalmu, wyrażające pełne lęku pytanie. Fragment Listu do Hebrajczyków nawiązuje w podobnych słowach do tej samej dramatycznej chwili (por. Hbr 5,7).
Tak więc Jezus zaznał lęku wobec śmierci, wobec zdrady, wobec hańbiącej męki, wobec milczenia Boga. To paradoksalne stwierdzenie jest bardzo ważne. Jest to dowód na autentyczność Wcielenia, przekraczający naszą wyobraźnię. Chrystus naprawdę stał się „podobnym do ludzi” (Flp 2,7). „Musiał się upodobnić pod każdym względem do braci” – czytamy w Liście do Hebrajczyków (2,17). „W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom” (Hbr 2,18). Opis agonii Chrystusa uczy człowieka doświadczającego lęku, że odtąd już nie jest sam. To właśnie jego lęk łączy go z Odkupicielem. Lęk nie zniknie, ale nie będzie już piekłem, sytuacją bez wyjścia.
„Ja cię uwolnię, a ty Mnie uwielbisz” (Ps 50,15)
Pogrążając się w ciemnościach lęku, Chrystus zmagał się z nimi i szukał wyzwolenia. Teksty nowotestamentowe opisują to zmaganie i pokazują drogę wyjścia.
Pierwsze stwierdzenie jawi się jako zupełnie oczywiste. Zmagając się z lękiem, Jezus modlił się. Nie był obojętny jak stoik, dla którego jęk, płacz, modlitwa na równi są tchórzostwem. Nie był zamknięty w sobie, lecz z bólem otwierał się przed Bogiem, wołając do Niego w utrapieniu. Spełniał w ten sposób prośbę podyktowaną miłością: „Wzywaj Mnie w dniu utrapienia, Ja cię uwolnię, a ty Mnie uwielbisz” (Ps 50,15). Jezus modli się w Getsemani. Swą modlitwę podejmuje trzykrotnie (por. Mt 26,36-44). „Pogrążony w udręce, jeszcze usilniej się modlił” (Łk 22,44). Również na Kalwarii kieruje do Boga swą skargę (por. Mt 27,46), zanosząc do Niego „gorące prośby i błagania z głośnym wołaniem i płaczem” (Hbr 5,7).
Już sama Jego postawa uczy nas czegoś bardzo ważnego. Pokazuje ona drogę wyjścia człowiekowi doświadczającemu lęku. Choć droga ta może się wydawać najłatwiejsza, w rzeczywistości jednak wymaga prawdziwej wielkoduszności. Jest wymagająca, a zarazem prowadzi do wyzwolenia.
„Nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26,39)
Lęk rodzi w sercu człowieka cierpienie i skargę. Sprawia, że człowiek z niepokojem poszukuje jakiegoś wytłumaczenia i rozwiązania. Wzbudza silne pragnienie wyzwolenia. Modlitwa jest ujściem dla skargi, pytania, pragnienia i dlatego wydawać się może łatwym rozwiązaniem, gdyż przynosi ulgę. Mówiąc: „Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny” (J 12,27), albo: „Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie!” (Mk 14,36), Jezus pozornie skłania się ku najwygodniejszemu rozwiązaniu: usunąć przyczynę lęku, a zatem uniknąć próby, którą trzeba przejść. Czy wybór takiej postawy nie oznacza tchórzostwa? A jak tchórzostwo mogłoby być lekarstwem na lęk? Człowiek, który cofnie się przed przeszkodą, aby uwolnić się od cierpienia, nie osiągnie wyzwolenia. Bardziej niż kiedykolwiek będzie czuł się zamknięty w sobie i osaczony.
Modlić się nie oznacza dokonywać wyboru. Ten, kto się modli, wyraża swoje pragnienia. Może wyrażać je wciąż na nowo, ale nie jako podjętą przez siebie decyzję. Zgadza się na interwencję Innego. Niczego nie narzuca, tylko prosi. Nie chce sam decydować ani sam się wyzwalać. Każda modlitwa zakłada otwarcie na Drugiego i zgodę na relację międzyosobową.
Jest to najważniejszy element modlitwy. Modląc się, człowiek doświadczający lęku coraz bardziej z tego sobie zdaje sprawę. Przedmiot modlitwy staje się drugorzędny. Tym, co przede wszystkim trzeba podtrzymać, jest synowska więź z Bogiem. Wszelkie prośby są coraz wyraźniej podporządkowane temu wymaganiu: „Jeśli tylko nie zaszkodzi to mojej więzi z Tobą”.
Po błaganiu o wyzwolenie Jezus dodaje: „Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26,39). To, co wydawało się najpierw tylko końcowym zastrzeżeniem, powoli staje się podstawową prośbą: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!” (Mt 26,42). W ten sposób modlitwa przemienia nasze pragnienia. Ten, kto się modli, poddaje się sile przyciągania, która uwalnia go od siebie samego. Jego pragnienie staje się zgodne z wolą Ojca, jakakolwiek by ona była, gdyż dąży on przede wszystkim do zjednoczenia swojej woli z wolą Boga w miłości. Jego modlitwa staje się ofiarą (por. Hbr 5,7; 9,14). Zamiast zajmować się sobą i wciąż powtarzać: „Ojcze, wybaw mnie od tej godziny”, modlący się przekracza samego siebie i mówi: „Ojcze, wsław Twoje imię!” (J 12,28). Do Boga należy wybór sposobu, w jaki się to stanie!
Modlitwa, którą Jezus podjął, aby uwolnić się od lęku, doprowadziła Go do zdecydowanego stawienia czoła sytuacji, która ów lęk wywoływała. Dzięki modlitwie nie był sam. Mógł powiedzieć: „Ten, który Mnie posłał, jest ze Mną: nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba” (J 8,29).
Autor Listu do Hebrajczyków nie waha się powiedzieć, że modlitwa konania została wysłuchana. Rzeczywiście, modlitwa Chrystusa „do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci” (por. Hbr 5,7), została w pełni wysłuchana, ponieważ, przepojona bojaźnią Bożą, nie śmiała narzucać Bogu sposobu wyzwolenia. Jezus rzeczywiście otrzymał pełne wyzwolenie, ale w sposób paradoksalny. Poprzez śmierć odniósł zwycięstwo nad śmiercią i to nie tylko dla siebie samego, lecz dla wszystkich, którzy zostali Mu powierzeni (por. Hbr 2,14; 5,9). Doświadczenie lęku, przez które przeszedł aż do końca, otworzyło wszystkim ludziom drogę do pokoju.
„Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mojego” (Łk 23,46)
Ostatnie słowa Jezusa, zapisane przez Marka i Mateusza, pozwalają dostrzec paroksyzm lęku. Pozostawiają miejsce na bardzo różnorodne interpretacje, których nie sposób tutaj przytoczyć. W słowach, które Jezus wypowiedział tuż przed śmiercią – „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” – niektórzy doszukiwali się wyrazu rozpaczy. Trzeba jednak pamiętać, że słowa te wyjęte są z psalmu (Ps 22,2). Psalmy zostały przygotowane przez samego Boga, aby pomagać w modlitwie wiernym doświadczającym lęku. Jakże więc mogłyby wyrażać zupełną rozpacz?
Nie trzeba jednak wpadać w drugą skrajność i wykluczać wszelkie uczucie strapienia. Początek tego psalmu wyraża ogromne strapienie i należy uznać, że słowa te w pełni odnoszą się do sytuacji Jezusa ukrzyżowanego. Na krzyżu Jezus jest rzeczywiście opuszczony przez Boga w tym sensie, że Bóg nie interweniuje, aby wyrwać Go z rąk przeciwnika i ustrzec przed karą śmierci. Podobny los wzbudza w duszy ludzkiej głęboki lęk, który dotyka samej relacji z Bogiem, a tym bardziej tutaj, gdyż poniesiona kara miała także znaczenie przekleństwa (por. Ga 3,13). Św. Paweł posunie się nawet do stwierdzenia: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu” (2 Kor 5,21). Któż mógłby pojąć do głębi tę duchową próbę?
Przeżywając to niewysłowione cierpienie, Jezus nie popada w rozpacz, lecz Jego dusza wciąż pozostaje otwarta przed Bogiem. Jezus mówi do Boga, pyta, a sama forma pytania sugeruje oczekiwanie. Nie jest ono zwrócone ku przeszłości, lecz ku przyszłości. Ludzie ciężko doświadczeni instynktownie zastanawiają się nad przeszłością i pytają: „Co złego uczyniłem przeciw Bogu, że w ten sposób mnie ukarał?”. Pytanie Jezusa umierającego na krzyżu jest ukierunkowane raczej odwrotnie. Jego sens nie wyraża się w słowach: „Z jakiego powodu?”, ale: „W jakim celu?” – „Eis ti” u Marka i „Hinati” u Mateusza. Jest to pytanie o to, co Bóg zamierza. Odpowiedź sugerują dalsze wersety Psalmu 22 (23-32). Zamiarem Boga jest nowe życie, którego promieniowanie nie ma granic. Taka jest również odpowiedź Ewangelii: męka jest drogą ku zmartwychwstaniu.
Porównanie z Ewangelią według św. Łukasza pozwala zrozumieć, że chwila największego strapienia może być także chwilą największej ufności. Pomijając wyrażające lęk pytanie z Psalmu 22, trzecia Ewangelia wkłada w usta umierającego Jezusa słowa innego psalmu: „Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mojego” (Łk 23,46; Ps 31,6). Wydawałoby się, że między uczuciem opuszczenia przez Boga wyrażonym w Psalmie 22, a spokojem ducha, jaki odnajdujemy w Psalmie 31, istnieje pełen kontrast. Ulegając temu pierwszemu wrażeniu, można by jednak bardzo się pomylić. W rzeczywistości Psalm 31 jest również błaganiem człowieka ciężko doświadczanego, który czuje się opuszczony przez Boga: „Ja zaś powiedziałem przerażony: odcięty jestem od Twoich oczu” (31,23), a Psalm 22 jest potwierdzeniem nadziei: „Moja dusza będzie żyła dla Niego” (22,30). Oba psalmy jasno pokazują, że lęk można pogodzić z nadzieją. Na pewno wystawia on ją na próbę, rodząc pokusę zwątpienia, ale zarazem stwarza możliwość ugruntowania nadziei i doskonalenia się w niej. To właśnie wtedy, gdy czujemy się opuszczeni przez Boga, możemy w sposób najbardziej realny Mu się powierzyć.
Taki jest sens ewangelicznego zapisu. Wznosząc do Boga pełne lęku wołanie, Jezus w pełni Mu się powierza. Lęk służy więc zjednoczeniu woli Syna z wolą Ojca i w ten sposób zostaje przezwyciężony. W ciemnościach zabłyśnie paschalne światło, dzięki czemu zajaśnieje chwała Ojca i Syna, zjednoczonych we wzajemnej miłości.
z francuskiego tłumaczyła
Beata Breiter
Albert Vanhoye SJ (ur. 1923), biblista, sekretarz Papieskiej Komisji Biblijnej oraz konsultor Kongregacji Nauki Wiary i Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego. W Polsce opublikowano jego książkę Wzrastać w miłości.
W: „Pastores”, 11 (2) 2001, s. 20-26.
[1] „Christus”, 168 (nr specjalny)/1995, s. 109-115. Tytuł i śródtytuły pochodzą od Redakcji.