Czym jest medytacja proponowana i promowana przez Laurence’a Freemana OSB?
„Wielu chrześcijan gorąco pragnie dzisiaj nauczyć się autentycznej modlitwy, chociaż współczesna kultura ogromnie utrudnia zaspokojenie odczuwanej przez nich potrzeby ciszy, skupienia i medytacji” – ponad 20 lat temu kard. Józef Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, tymi słowami rozpoczął swój list na temat medytacji chrześcijańskiej Orationis formas. Także później, już jako papież Benedykt XVI, często wypowiadał słowa zachęty do medytacji. Tytułem przykładu warto zajrzeć do tekstu adhortacji Verbum Domini: wnętrza kościołów powinny być „odpowiednimi miejscami do głoszenia Słowa, medytacji i celebracji eucharystycznej” (VD, 68); kapłani „powinni przygotowywać się do homilii na medytacji i modlitwie, aby przepowiadali z przekonaniem i pasją” (VD, 59), a liturgię Słowa „należy sprawować tak, aby sprzyjała medytacji” (VD, 66). Stróżami medytacyjnego wymiaru duchowości mają być zakony kontemplacyjne: „wielka tradycja monastyczna zawsze uważała za konstytutywny element swojej duchowości medytację nad Pismem świętym” (VD, 83).
1. Jako jedną z odpowiedzi na ten głód medytacyjnej ciszy postrzega się często propozycję Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej (The World Community for Christian Meditation – WCCM). Jest to społeczność kierowana przez benedyktyńskiego mnicha o. Laurence’a Freemana OSB. Pod wpływem o. Freemana, jego wizyt w Polsce oraz popularnych książek powstało wiele medytacyjnych grup modlitewnych, wielu duszpasterzy oddaje się zalecanej przez niego formie praktyki modlitewnej, a niedawno w Warszawie odbyła się nawet konferencja dla nauczycieli i katechetów, aby upewnić ich, że tego typu „programy medytacji chrześcijańskiej z dziećmi i młodzieżą sprawdziły się znakomicie w katolickich szkołach” w wielu krajach, czas więc zacząć propagować je i u nas.
Przy takim rozmachu organizacyjnym i tak szerokim upowszechnieniu w Polsce nauk o. L. Freemana warto dopytać się szczegółowo o zgodność z chrześcijańską Tradycją medytacyjnej praktyki proponowanej przez WCCM. To pytanie stawia, zresztą, wprost o. Freeman: on sam odpowiada na nie, oczywiście, pozytywnie, powołując się na J. Maina, swojego osobistego nauczyciela tej formy medytacji: „Chrześcijańska metoda medytacji, prosta i nadająca się dla wszystkich, zawiera się (...) w naukach wczesnochrześcijańskich mnichów. Zwróciło na nią uwagę wielu współczesnych nauczycieli; dostrzegł ją benedyktyn John Main i przywrócił chrześcijaństwu po długich latach zaniedbywania tej praktyki”[1].
Zarówno sam o. Freeman, jak i jego liczni polscy zwolennicy zapewniają, że po prostu przywrócili starożytną praktykę medytacji chrześcijańskiej: „Ojcowie Pustyni proponowali bardzo prostą metodę medytacji. Zalecali, aby podczas medytacji powtarzać bez przerwy jakieś pojedyncze słowo lub krótkie wyrażenie. Według Kasjana praktyka ta doprowadza do ubóstwa ducha”[2].
Owszem, o. L. Freeman przyznaje, że ta współczesna odnowa medytacji została zainspirowana przez kapłana zgoła innej religii, mianowicie hinduizmu: „W młodości Main nauczył się medytować z mantrą od hinduskiego nauczyciela, którego poznał na Malajach i u którego przez krótki czas pobierał nauki”. Ale miało to być tylko rodzajem katalizatora, który udostępnił skarbiec autentycznych źródeł chrześcijańskich, udokumentowanych w epoce patrystycznej przez Kasjana: „To, czego nauczył się na podstawie słów swego nauczyciela i dawanego przezeń przykładu, pozwoliło mu pojąć, co tak naprawdę miał na myśli Jan Kasjan (...), kiedy stanowczo kładł nacisk na «nieustanne powtarzanie» w sercu zaczerpniętej z Pisma formuły”[3].
2. Jak w praktyce wygląda ta forma medytacji wprowadzana przez wspólnotę WCCM? „Wybieramy słowo, frazę modlitewną – nazywamy ją dzisiaj mantrą (...) i powtarzamy [ją] bezustannie (...). Możesz na przykład obrać za to słowo imię Jezus (...) lub słowo Abba. (...) osobiście polecam (...) Maranatha. (...) Pamiętaj jednak, że kiedy medytujesz, nie zastanawiasz się nad znaczeniem tego słowa. (...) Pozbywamy się zarówno tych dobrych myśli, jak i tych złych.”[4] Tylko ze względów kulturowych mantra ma być kojarzona z jakimś kontekstem chrześcijańskim, gdyż generalnie „lepiej wybrać słowo, które jest święte w danej tradycji religijnej”[5]. Jest to w gruncie rzeczy obojętne. „Nie myślimy o znaczeniu słowa wtedy, kiedy je wypowiadamy, ponieważ wypowiadanie tego słowa ma nas zaprowadzić głębiej niż myśl.”[6] Dlatego też „po wybraniu słowa do medytacji należy «odrzucić jego znaczenie i związane z nim skojarzenia i wsłuchać się w jego dźwięk»”[7].
Jeśli współczesnemu czytelnikowi tak opisana praktyka medytacji mantrycznej skojarzy się w oczywisty sposób z hinduizmem i z jogą, to zostanie szybko uspokojony: „W nauczaniu Jana Kasjana, mnicha pustyni z IV wieku, w jego Rozmowach, zwłaszcza dziewiątej i dziesiątej, znajdziemy bardzo konkretne wskazówki, jak doprowadzić umysł do spokoju, ciszy i prostoty. W tej właśnie tradycji uczymy. Oczywiście rozwinęła się ona we wspaniałe szkoły duchowości – prawosławna tradycja modlitwy Jezusowej (...). Wszystko to wywodzi się z nauczania Jezusa”[8].
3. Jak odnieść się do takiej prezentacji metody medytacyjnej o. Freemana? Czy to prawda, że mamy tu do czynienia ze współczesną odnową tradycyjnej modlitwy starochrześcijańskiej? Że będziemy się modlić tak, jak uczył tego Jezus Chrystus? Czy to prawda, że mnisi starożytnego Kościoła też tak się modlili? Że wchodząc w szkołę medytacji WCCM znajdziemy się w tej samej tradycji modlitewnej, co prawosławie? Należy się obawiać, że odpowiedź na te pytania jest negatywna. Dlaczego?
Pierwsze wątpliwości ogarną nas, kiedy zechcemy sprawdzić twierdzenie, że „Ojcowie Pustyni proponowali bardzo prostą metodę medytacji. Zalecali, aby podczas medytacji powtarzać bez przerwy jakieś pojedyncze słowo lub krótkie wyrażenie”, a „praktyka ta doprowadza do ubóstwa ducha”. Jeśli przeczytamy odnośne teksty Kasjana, okaże się, że nie znajdziemy tam takiej nauki medytacji, o jakiej mówi o. Freeman.
Freeman cytuje Kasjana, pomijając jednak treść rzekomej mantry, która, oczywiście, jest o wiele za długa jak na nośnik dźwięku bez pojęciowego znaczenia: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu; Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu!”. W oczywisty sposób nie chodzi tu o jakąś formułę, której brzmienie jest nieistotne, na której treść mamy nie zwracać uwagi. Wręcz przeciwnie, Kasjan z naciskiem naucza, że właśnie znaczenie tej krótkiej formuły niesie cały sens tak praktykowanej modlitwy.
Oto prawdziwa zachęta Kasjana do medytacji za pomocą krótkiej formuły modlitewnej: jest to wołanie, w którym mieszczą się „wszystkie uczucia”; zawarte jest tu „wołanie do Boga w niebezpieczeństwie”; jest w nim „miłość i płomienie”; „przypomina, że Ten, do kogo się zwracamy, widzi nasze zmagania”[9].
Widać jasno, że istotą mocy tego wersetu jest jego zrozumiała treść, polegająca na żywym dialogu z Bogiem, a nie jego dźwięk w oderwaniu od treści biblijnego zdania. Nie jest to więc w żadnym razie medytacja prowadząca do oderwania od znaczenia wypowiadanych słów. Jeśli szukać jakichś bliskich nam analogii, jest to po prostu tak zwana „modlitwa strzelista”, a więc krótkie wezwanie skierowane do Boga gorącym sercem.
Owszem, jest tam pewne zewnętrzne podobieństwo do mantrowania: „nieustannie powtarzajmy tę modlitwę (...), nie przestawajmy śpiewać w pracy, w podróży (...). Niech [te słowa będą] na naszych ustach i na ścianach domu, a przede wszystkim w naszym sercu”[10]. To prawda także, że ma prowadzić do uwolnienia od zbędnych i grzesznych myśli: „Niech tej właśnie formy modlitwy tak długo trzyma się dusza, aż wzmocniona jej nieustannym powtarzaniem i rozmyślaniem, porzuci zbytek wszelkich innych myśli (...). Właściwe znaczenie (...) świętych Pism poznajemy (...) poprzez osobiste przeżycia”[11]. Ale bynajmniej nie chodzi tu o czyste brzmienie dźwięku rzekomej mantry, ale o modlitewne zdanie mające konkretną treść i przesłanie: „jeśli chcecie zawsze pamiętać o Bogu, powtarzajcie nieustannie następujące wezwanie: Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu; Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu! (...) z całego skarbca Pisma Świętego wybrano właśnie to jedno, albowiem mieszczą się w nim wszystkie uczucia, jakie rodzą się w człowieku (...). Jest w nim miłość i płomienne przywiązanie (...), przypomina, że Ten, do kogo się zwracamy, widzi nasze zmagania i blisko jest wszystkich, którzy Go wzywają”[12].
Jeszcze ważniejsze od naszych współczesnych impresji na temat modlitwy egipskich mnichów jest wrażenie, jakie odnosili im współcześni. Starożytni chrześcijanie mieli przecież większe szanse dobrego zrozumienia nauk chrześcijańskich mistrzów modlitwy z Egiptu niż my, którzy żyjemy prawie półtora tysiąca lat później.
Oto co myślał o tej metodzie modlitwy współczesny Kasjanowi św. Augustyn: „Bracia w Egipcie odmawiają często modlitwy, ale bardzo krótkie i niejako w pośpiechu, tak aby należyte skupienie, niezbędne na modlitwie, na skutek upływu czasu nie osłabło i nie zanikło zupełnie. W ten sposób pouczają, że nie należy wymuszać skupienia, kiedy się nie potrafi dłużej utrzymać, ani też przerywać rychło modlitwy, kiedy uwaga umysłu trwa dalej”[13].
4. Tak więc wcale nie jest prawdą, jakoby starożytni chrześcijanie modlili się tak, jak uczy tego o. Freeman oraz szkoła WCCM. Wydaje się raczej, że jest to zupełna nowość na terenie chrześcijańskim. I że jest to nowość bazująca bardziej na tradycji hinduizmu niż na tradycji chrześcijańskiej. A jeśli tak, to wypada to jawnie przyznać, w przeciwnym razie trudno uniknąć zarzutu wprowadzania w błąd. Dopiero po stanięciu na gruncie historycznej prawdy można zacząć dyskusję o pożytkach tej nowej formy medytacji. Znamy wiele argumentów entuzjastów tej metody. Warto przytoczyć też stary argument o. Hansa Ursa von Balthasara (powołanego niegdyś przez Jana Pawła II do grona kardynałów). 40 lat temu napisał artykuł pod znamiennym tytułem: Medytacja jako zdrada[14]. W tym właśnie kontekście cytuje św. Pawła: „Obawiam się jednak, ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż zwiódł Ewę. Jeśli bowiem przychodzi ktoś i głosi wam innego Jezusa, jakiego wam nie głosiliśmy, lub bierzecie innego Ducha, którego nie otrzymaliście, albo inną ewangelię, nie tę, którą przyjęliście – znosicie to spokojnie” (2 Kor 11,3-4).
Ks. bp Andrzej Siemieniewski (ur. 1957), biskup pomocniczy archidiecezji wrocławskiej, wykładowca teologii duchowości w Metropolitalnym Wyższym Seminarium Duchownym i na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu. Opublikował m.in. książki: Na skale czy na piasku? Katolicy a Biblia, Dary duchowe w dawnych wiekach Kościoła oraz Stwórca i ewolucja stworzenia.
W: „Pastores”, 59 (2) 2013, s. 151-156.
[1] L. Freeman, Jezus. Wewnętrzny nauczyciel, tłum. E. E. Nowakowska, Wydawnictwo Homini, Kraków 2007, s. 249.
[2] Tenże, Praktyka medytacji chrześcijańskiej. Konferencje, rozmowy, świadectwa, oprac. J. M. Bereza OSB, Wydawnictwo Homini, Kraków 2004, s. 19.
[3] Tenże, Jezus, dz. cyt., s. 251.
[4] Tenże, Pielgrzymka wewnętrzna. Podróż medytacyjna, tłum. A. Ziółkowski, Wydawnictwo Homini, Kraków 2007, s. 58-59.
[5] Tenże, Praktyka medytacji, dz. cyt., s. 32.
[6] Tamże, s. 20.
[7] Tamże, s. 112.
[8] Tamże, s. 88.
[9] Jan Kasjan, Rozmowa z Abba Izaakiem, X,10,10, w: Rozmowy z ojcami, t. I, tłum. A. Nocoń, ŹM 28, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC, Kraków 2002, s. 431-432.
[10] Tamże, X,10,14-15, s. 436.
[11] Tamże, X,11,1.5, s. 437.439.
[12] Tamże, X,10,2-4, s. 431-432.
[13] Św. Augustyn, List do Proby, List 130,9.
[14] H. Urs von Balthasar, Meditation als Verrat, „Geist und Leben” 50/1977, nr 4, s. 260-268.