(…) Niestety, od czasów baroku i potem oświecenia, w religijności niektórych krajów ciągnie się niedobry schemat. Wiara jest często pojmowana na sposób sentymentalny, subiektywny, a rozum stał się sceptyczny. Stąd rodzi się tendencja do wiązania wiary z osobistymi i zbiorowymi przeżyciami, przy równoczesnym jakby braniu jej w nawias wtedy, gdy podejmuje się poważną intelektualną refleksję. Sądzi się wówczas, że rozumowi nie wypada przyjąć tajemnicy, i dlatego często przemawia się do ludzi wykształconych na poziomie autonomicznego rozumu, co najwyżej w nadziei, że zostaną przekonani do wiary, a wiarę masową podtrzymuje się przez liturgiczne i pozaliturgiczne happeningi. Oczywiście, udział w pielgrzymce czy w dobrze zorganizowanym Światowym Dniu Młodzieży może przeżycie wiary pobudzić, zwłaszcza gdy jest się nastolatkiem, ale życie chrześcijańskie potrzebuje czegoś więcej. Trzeba, aby wiara, która jest darem łaski, a nie wnioskiem rozumu, przeniknęła ten rozum od wewnątrz, a więc także życie intelektualne, kulturę oraz codzienne życie. Jeśli treści wiary są przyjęte przez pokorny rozum, to rzutują na stanowisko w różnych osobistych i publicznych sprawach, i wpływają na życiowe decyzje. Wiara nie może być zawężona do poziomu uczuć religijnych. Jeśli jest prawdziwa, to musi wpływać na myślenie, na przekonania. Rozum nie ma powodów obawiać się wiary – wiara go nie kaleczy ani też nie odbiera mu naturalnej godności, tylko właśnie o niej przekonuje oraz zachęca do wychylenia się dalej ku całej prawdzie, również tej poznanej czysto naturalnym wysiłkiem. Silny, nie słaby, ale wyzwolony rozum, przekonany o swych zdolnościach poznawczych i niezamknięty w sceptycznym nihilizmie, wierze nie szkodzi. Wręcz przeciwnie, sprawny rozum dostrzega wewnętrzną koherencję prawd wiary, ich uniwersalną wartość oraz niesprzeczność z tym, co rozum sam może poznać, a także odrębność wiary od sfery doznaniowej, która – jako płytka i labilna – zawsze będzie drugorzędna. (…)