Do Afryki, a dokładnie do Rwandy trafiłam w roku 1978. Najbardziej trudne były same początki. Jako zgromadzenie nie miałyśmy jeszcze swojego domu. Mieszkałyśmy u pallotynów, którzy przyjechali tam trzy lata wcześniej. Gdy w 1994 roku doszło do rzezi, prowadziłam ośrodek zdrowia w Masaka. Prędko wywieziono nas dużym samochodem ciężarowym ONZ-u na lotnisko Konombe.


Później do Francji. Niedługo potem znów wróciłam do Afryki, ale już do Konga. Aż w końcu w 2000 roku znalazłam się w Kamerunie. Przez sześć lat pracowałam w wiejskiej placówce w Nkonavolo. A w 2010 roku wylądowałam w dużym mieście Bafoussam. Dorywczo w różnych miejscach pomagałam chorym oraz osieroconym dzieciom. Równolegle szukałam stałego zajęcia. Niedługo po przyjeździe u pallotynów w Baleng poznałam Włoszkę, Marię Negreto, która z ramienia świeckiej organizacji prowadziła ośrodek zdrowia. Sporadycznie odwiedzała też centralne więzienie w Bafoussam. To ona namówiła mnie, żebym zajęła się więzieniem. Pojechałyśmy tam razem. Później jeździłam tam już sama. Włoszki nie wpuszczano do środka, spotykała się z więźniami w poczekalni. A mnie, na moją prośbę, wpuszczono do środka. Na początku wprowadzał mnie strażnik, który stale mi towarzyszył. Po jakimś czasie zorientowałam się, jak działa więzienie i co można w nim zrobić. Przez kolejne lata pojawiałam się tam dwa razy w tygodniu.
W więzieniu w Bafoussam osadzonych było dwa tysiące osób. Większość stanowili mężczyźni. Wchodziłam zarówno na oddział męski, jak i na oddział kobiecy. Wszędzie były… (…)



Więcej przeczytasz w najnowszym numerze kwartalnika PASTORES 100 (3) Lato 2023.


Pastores poleca